Parę miesięcy temu spalił mi się komp, wszystko poszło w pi..u.

Teraz siedzę na Linuxie zainstalowanym na Pendrivie, tyle tylko że system mi padł po jakiś 2 tygodniach, gdy starałem się zainstalować drivery od Nvidii. Siedzę na lapku Dell'a - Inspiron 1720, pendrive to Kingston 100 G2 /8GB/. System - Ubuntu 12.04 LTS instalowane na USB spod Windowsa poprzez USB Universal Installer. Znam się na Linuxie, ale w tym momencie nie kapuję o co chodzi.
Mianowicie: wszystko chodziło, było super, poinstalowałem sobie potrzebne aplikacje przez apt-get'a /na USB/ - flashe, javy, gimpy, wine itp. I było ok. dopóki nie spróbowałem zainstalować sterowników do GeForce'a. Wymagały wyjścia z powłoki graficznej /u mnie to Unity/ i zalogowania na konto root'a. Poprzez "sudo" nie dało rady tego odpalić. No i po tym jak zalogowałem się na root'a i odpaliłem installer w terminalu, komp mi się walnął. Zrobiłem hard-reseta i od tamtej pory nie chce zabootować z USB. Menu Ubuntu odpala i niby się ładuje, ale w momencie ładowania powłoki gfx system się wykłada. Nie działa nic - nawet terminal - ctrl + alt + f1 też nie działa.
O co kurna chodzi???
Zależy mi, bo mam na tym USB parę ważnych rzeczy, a chwilowo nie mam drugiego kompa, żeby się do tego dostać.
Obecnie siedzę na tym samym Linuxie z USB, ale odpalonym jako "Live CD" /poprzez opcję Install on HDD/, więc po każdym restarcie wszystko mi znika, bo cały system załadowany jest oszukańczo do RAM'u.
Pomoże ktoś?????