Charakter mojej pracy zawsze wymagał koncentrowania się bardziej na zawartości tekstu niż na tym, jak on wygląda. Dlatego nie przypadały mi do gustu rozdmuchane, bombastyczne procesory typu MS Word, zajmujące się głównie konsumowaniem masy pamięci w moich zawsze za słabych komputerach i laptopach a dające niewiele w zamian. Żaden też nie wspierał odpowiednio pracy w trybie wielu okien i z wieloma plikami w czystym ASCII, będącymi najczęściej naprędce wyedytowanymi notatkami lub zapiskami z prób redagowania tekstu. Z reguły edytowanie było bardziej skupione na marnowaniu energii na logistyce: ruchach klawiaturą - mysz, sprawdzaniu zawartości plików itp., niż na pracy merytorycznej i budowaniu docelowego tekstu. Jako że dużą część pracy wykonywałem na laptopie, nierzadko w warunkach polowych, używanie myszy czy trackpada dodatkowo wydłużało proces powstawania tekstu. Ile przy tym posypało się słów powszechnie uważanych za nieprzyzwoite, nawet nie wspomnę.
Przymiarek do vim-a zaliczyłem sporo. Pierwsza, jeszcze jako vi, zakończyła się ciężką nerwicą, możliwą do zaleczenia tylko kilkoma piwami. Później, już w mojej epoce linuksowej, podchodziłem do niego kilka razy, za każdym razem ucząc się nowych rzeczy, nigdy jednak nie będąc do końca przekonanym. Dopiero powrót do mojego wyuczonego zawodu - tłumaczenia - spowodował, że musiałem przeprosić się z Vim-em.
Przede wszystkim zadecydowały ograniczenia sprzętowe. Mój laptop nie jest demonem szybkości, a na nowy nie mam szans, mam pilniejsze wydatki. Drugim powodem jest praca w wielu oknach na jednym ekranie. Oknach, które nie znikają, gdy chcę się przemieścić w inny region tekstu, którymi mogę świadomie manipulować, które nie buntują się, gdy wywołam im słownik w innym języku a i nawigacja między nimi nie będzie nauką o budowie statków kosmicznych. Kolejna zaleta vim-a to kolorowanie wybranych partii tekstu (w innym języku, przypisów, tłumaczeń roboczych, definicji słownikowych). Jakiś czas korzystałem ze skryptu do redagowania tekstów w składni wiki, od niedawna dysponuję innym, napisanym przez kolegę informatyka, radzącym sobie dodatkowo z przypisami. Ostatnim istotnym argumentem na rzecz vim-a była doskonała nawigacja w tekście i szybkość korekty. Nie spotkałem dotąd edytora, który tak dobrze radziłby sobie z "czeskimi błędami" i zamianą szyku wyrazów.
Oczywiście vim ma kilka wad, będących uciążliwymi zwłaszcza w pracy ze zwykłym tekstem. Jeśli jest intuicyjny, jak to podkreślają jego zwolennicy, poruszanie się w prawo przy pomocy klawisza "L" nie jest na to najlepszym przykładem. Wiele rzeczy jest do opanowania pamięciowego a następnie do wydrylowania (behawioryści pewnie mają w tej chwili używanie...). Nie da się po prostu usiąść i od razu wydajnie pracować w vim-ie bez kilkudniowego treningu. Warto jednak poświęcić ten czas. Inną wadą jest "statyczność" tekstu, niemożliwość choćby powiększenia liter. Jedyna rada - kiedy już naprawdę trzeba, przesiąść się na chwilę do gvima lub emulatora terminala i pracować w trybie okien, co dla mnie osobiście ma sporą wadę - żre baterię, jeśli pracuję w terenie.
Dlaczego zdecydowałem się na edytor przeznaczony w zasadzie do innych zastosowań? Wybór edytora powinien wynikać przede wszystkim z rzeczywistych potrzeb, ergonomii i innych uwarunkowań, na przykład sprzętowych, a nie być efektem mody, ślepego trafu czy ładnego i przekonującego wyglądu (im więcej przycisków w menu tym lepszy edytor...). Praca dziennikarza, a jeszcze bardziej tłumacza ma - przynajmniej na etapie redagowania produktu końcowego - wiele wspólnego. Najczęściej nie polega ona na pisaniu liniowego tekstu typu: "Moje przygody erotyczne na PKP" a kompilowaniu tekstu z wielu składowych, będących często odrębnymi plikami. Sporo w tym wertowania, wyszukiwania, zmiany pozycji, prób i błędów, przenoszenia. Edytory pracujące w trybie graficznym - przynajmniej dla mnie - nie są w takiej pracy wydajne. Że vim czy Kate nie formatują tekstu? A co to za problem poświęcić na to pięć minut na zakończenie pracy w Libre Office? Zresztą po co? Każda redakcja przyjmie tekst w formacie .txt, odbiorcy tłumaczenia może to się nie podobać - dlatego finałowa obróbka będzie w którymś z procesorów. Ale stracę na to pięć minut a nie pół godziny.
Ponieważ nie jestem informatykiem, dość długo musiałem dać się namawiać na stworzenie sprzyjającego mojej pracy pliku .vimrc. Skoro jednak zdecydowałem się na używanie narzędzia informatyków, nie mogłem liczyć na taryfę ulgową i, w atmosferze churchillowskich potu, krwi i łez, vim.rc powstał i wygląda następująco:
Kod: Zaznacz cały
set showcmd
set showmatch
set ignorecase
set smartcase
set incsearch
set autowrite
set hidden
set wrapmargin=10
set mouse=a
set linebreak
set hlsearch
set number
set ruler
set spell spelllang=en_GB
"set spelliang=pl
"set spelllang=de
"set spelllang=sv
"set spelllang=fr
syntax enable
set tabstop=8
"%s/sie/się/gc
map <F10> dwwhp "zamień słowo z następnym
map <F9> xp
map <f8> dapjp "przesuń akapit o jedną pozycję w dół
Rzecz jasna nie zaklinam się, że to jest ostatni edytor, ten jedyny i najwspanialszy. Oczywiście może być ostatni, jeśli jutro szlag mnie trafi z powodów około- lub pozainformatycznych, ale, nie kracząc, dalej będę miał oczy i uszy szeroko otwarte, gdyż lubię mieć dobre narzędzia do pracy. Chciałem tym tekstem tylko zwrócić uwagę na to, że często szukamy czegoś odpowiedniego, mając gotowe rozwiązania pod ręką - bo któż z nas nie ma vim w swym Linuksie? Osobiście jestem zdania, że to, co najlepsze, zostało już wymyślone, zwróćcie uwagę, że w dziedzinie programów użytkowych dawno już nie powstało nic co zrewolucjonizowałoby pracę na komputerze. Warto więc sięgnąć głębiej, do tego, co już mamy.