Przyznam szczerze, w kwestii Linuxa jestem bardziej zielony niż windowsowa idylla...
W przypływie nocnej euforii, zainstalowałem sobie na netbooku najnowszą wersję Ubuntu 10.10. Miałem przed oczami ładną kaczuchę, coś o mandarynkach... i ten irytujący boczny panel z lewej. Brakowało mi w tym wszystkim dolnego paska, no i ikon na pulpicie. Zacząłem grzebać.
Grzebałem, doszedłem do opcji "WYGLĄD", ale w ostatniej zakładce otrzymałem info, że niemożliwe jest dalsze grzebanie, bo aktywne jest środowisko M... coś tam, no i czerwony znak zapytania.
Wywaliłem zatem z zainstalowanych programów to co rzekomo miało mi przeszkadzać, uruchomiłem ponownie malucha.... no i tu się problem zaczyna. Ekran logowania działa, system dochodzi do momentu wyświetlenia mi tapety. Nie mam ani daremnego paska narzędzi z lewej, ani górnej belki z powiadomieniami. Jedyne na co reaguje, to zmiana głośności za pomocą kombinacji.
Włożyłem pendrive'a, i ku mojemu zdziwieniu pokazał się eksplorator plików... pozbawiony paska tytułu z panelem ikonek (zamknij/max/min). Doszedłem do tego http://www.starryhope.com/linux/ubuntu/ ... in-ubuntu/ , znalazłem gdzieś opcję uruchomienia poprzez komendę "sh", ale dalej mam ten sam problem - system stał się bezużyteczny.
Mój netbook (Asus Eee 1005HA), posiadał defaultową partycję recovery z XP'kiem, którą prawdopodobnie wywaliłem, instalując Ubuntu z pendrive'a, pozwalając mu przy tym rozdysponować sobie miejsce jak trza - w każdym razie, F9 nie reaguje, i do XP wrócić nie umiem.
Próba bootowania dzisiaj też nagle nie wychodzi, ale to prawdopodobnie wina pendraka, który na dobrą sprawę jest mptrójką, reagującą dopiero po sekundzie od startu.
Czy jest jakiś idioto-odporny sposób na przywrócenie funkcjonalności mojego Ubuntu

EDIT:
Przy ekranie logowania, zmieniłem opcję z wersji Netbook na wersję Desktop - funkcjonalność powróciła
